czwartek, 30 stycznia 2014

Będzie o wężymordzie

czyli Warzywne paliwo moich eksperymentów w kuchni

z serii Przygody kulinarne, odc. 3

Jak wspomniałam w poprzednim odcinku Przygód kulinarnych, od niedawna kupuję kosze z warzywami dostarczane do domu.

Krótko opowiem, jak wpadłam na taki pomysł - bynajmniej, nie z lenistwa. Kiedy pracowałam jako prywatny nauczyciel języka angielskiego dla dorosłych, jednym z moich ulubionych klientów był młody prawnik z Lipska, który choć chętnie robił zakupy spożywcze, to - wywołując frustrację swej kochającej owoce i warzywa przyjaciółki - poza mandarynkami nie kupował nic świeżego. Bystra nauczycielka filozofii po jakimś czasie znalazła na to sposób i zaczęła zamawiać kosze warzyw i owoców przez Internet z dostawą do domu. Nie dość, że nie musiała nic nosić i pilnować, to produkty były z upraw organicznych. Pamiętam, że pomyślałam wtedy - takim to dobrze! Kilka lat później przypomniałam sobie o całej historii i postanowiłam przyjrzeć się koszom bliżej, bo nurt produktów organicznych zdążył mnie już porwać. Na przyglądaniu się wtedy skończyło, ale zaznaczyłam witrynę, by powrócić do niej miesiąc temu. Kosze dostarczane są przez gospodarstwo hodujące warzywa organiczne o nazwie Biohof Adamah. Duży wybór, niestety wysokie ceny, ale jaka radość, gdy w czwartkowe poranki przed drzwiami widzę takie obrazki: 
 

W takim właśnie koszu trafiła do nas brukiew, boczniaki mikołajkowe, widoczna po prawej stronie zdjęcia żółta marchew, a wczoraj wężymord czarny korzeń. Poważnie. Nazwa nie z tej ziemi, warzywo rzadkie i interesujące już choćby z uwagi na tę właśnie nazwę.

O witaminach i minerałach zawartych w korzeniach można poczytać w Wikipedii, a ja uzupełnię te informacje danymi ze wspomnianej już witryny SELF NutrutionData. Otóż skorzonera, jak na warzywo, ma sporo białka, bo ponad 2,5% i dużo witaminy B6 (100 g dostarcza 11% dziennego zapotrzebowania!). A do tego, jak się okazało, jest przepyszna. Ale po kolei.

Moje wyczyny kuchenne nie powstają wyłącznie z mojej fantazji - zawsze staram się poczytać o danym produkcie, zanim go przyrządzę - szkoda byłoby przez ignorancję zmarnować ciekawe warzywo. W czasie takich przygotowań dowiedziałam się, że skorzonera nazywana jest czasami "zimowym szparagiem", bo przypomina je w smaku i często jest przygotowywana w podobny sposób.  Tak więc, żeby naprawdę poznać smak tego warzywa, postawiłam na coś bardzo prostego: gotowana skorzonera z sosem holenderskim, do tego makaron ryżowy z duszonymi szalotkami i bardzo zwyczajna surówka z sałaty lodowej. Chciałam, żeby całość była stosunkowo prosta, bo warzywo jest niezwykłe, więc raczej nie wypada przyćmiewać go jakimiś popisami.
  
 
Na gotowaną skorzonerę nie potrzeba przepisu, ale należy pamiętać o dwóch rzeczach - wnioski empirycznie, nie wyczytane - sok wydzielany przez świeże korzenie przy obieraniu / cięciu jest wyjątkowo lepki. Po drugie, obrane korzenie należy trzymać w zimnej wodzie, inaczej dość szybko ciemnieją. Po krótce powiem tylko: obraną skorzonerę ugotowałam w lekko osolonej wodzie w ciągu 15 minut.

Sos holenderski zrobiłam korzystając z przepisu na lenia, który znalazłam na stronie add a pinch. Wyszedł smaczny, ale myślę, że następnym razem skuszę się na trochę więcej pracy i spróbuję zrobić sos według przepisu sławnej Julie Child.

Początkowo zamierzałam zrobić do obiadu soczewicę, ale - jak wspomniałam powyżej - uznałam ostatecznie, że powinno to być coś w miarę lekkiego, więc stanęło na makaronie ryżowym. Jak widać na zdjęciu obiad zrobił mi się trochę monochromatyczny.
 
 
Makaron ryżowy z szalotką

trochę oleju (ja użyłam rzepakowego)
5 małych szalotek - obranych i pokrojonych
1/3 opakowania makaronu ryżowego
250 ml wywaru z warzyw lub wody
sól i pieprz

Rozgrzać olej i lekko podsmażyć szalotki, dodać makaron i lekko wymieszać. Zalać wywarem z warzyw i gotować do miękkości. Doprawić solą i pieprzem i tym, na co kto ma ochotę. Ja nie doprawiałam, bo wywar nadał makaronowi specyficznego smaku.

Do kompletu zrobiłam surówkę z sałaty lodowej z sokiem z jednej mandarynki, solą i odrobiną oliwy z oliwek. Gotowe.

Obiad był fantastyczny. Polecam skorzonerę, naprawdę warto spróbować!

Do następnego,
pa,
a.
 

1 komentarz: